Skradzione dzieci – refleksje wokół dokumentu o gruzińskich dzieciach

Właśnie na HBO MAX na całym świecie wchodzi dokument Skradzione Dzieci. Dlatego dzisiaj w najnowszym odcinku podcastu Kaukazomaniacy porozmawiamy właśnie i o tym filmie Martyny Wojciechowskiej i Jowity Baranieckiej, o wstępnych reakcjach po kinowej premierze oraz pokrótce o samym temacie.

Odcinka możesz też posłuchać na SpotifyApple Podcast lub w innej ulubionej aplikacji podcastowej.

Zacznijmy od tego, o czym jest dokument Skradzione dzieci?

Martyna Wojciechowska i Jowita Baraniecka opowiadają nam historię znanej gruzińskiej dziennikarki Tamuny Museridze, która po śmierci rodziców dowiaduje się, że była adoptowana i chce poznać swoje pochodzenie. W trakcie tych poszukiwań odkrywa, że w Gruzji przez ostatnie dekady istniało zjawisko adopcji poza systemem państwowym, a wiele z noworodków trafiających do adopcji było tak naprawdę kradzionych matkom po narodzinach. Młodym mamom mówiono zaś, że ich dzieci zmarły. Jeśli po tym zdaniu macie więcej pytań w głowie niż odpowiedzi, to zapewniam Was, że dokument Skradzione Dzieci pomoże Wam na nie odpowiedzieć.

W dokumencie Skradzione dzieci poznajemy również Amy i Ano. Dwie nieznane sobie dziewczyny, które za pomocą mediów społecznościowych przez przypadek odkryły, że nie tylko są adoptowane, ale że są siostrami, do tego bliźniaczkami rozdzielonymi w szpitalu, skradzionymi ich matce. Zaś ich mama była przekonana, że jej dzieci zmarły krótko po porodzie. Jak ona z powodu powikłań poporodowych była w śpiączce.

Dowiadujemy się również, że ich przypadki nie są odosobnione. W podobnej sytuacji są dziesiątki, jeśli nie setki tysięcy gruzińskich rodzin.

Pamiętam, jak parę lat temu pierwszy raz przeczytałam o tej historii w gruzińskich mediach, potem pojawił się w BBC reportaż o działaniach Tamuny Museridze i jej fundacji Wedzeb (wcześniej też programi telewizyjnym o tej nazwie). A kiedy w ostatnim sezonie programu TVN Kobieta na krańcu świata Martyny Wojciechowskiej pojawił się również odcinek właśnie o tej historii, poznało ją również wielu Polaków. Za każdym razem historia ta wywołuje szok, smutek, współczucie i wiele innych emocji oraz sprawia, że coraz więcej Gruzinów i Gruzinek przełamuje tabu i szuka albo swoich rodziców biologicznych albo żąda odpowiedzi, czy ich dzieci aby na pewno zmarły tak, jak im to powiedziano kilkanaście lub kilkadziesiąt lat temu.

Sam dokument Skradzione dzieci nie jest powtórzoną historią z innych programów. To, co bardzo doceniam w tym filmie to dodanie gruzińskiego kontekstu czasów ZSRR oraz okresy po jego upadku. Nie mam na myśli w żadnym wypadku tłumaczenia czy wybielania osób, które uczestniczyły w tych procederach.

Mam wrażenie, że dodany kontekst trochę pomaga zobaczyć gruzińskie realia życia w tamtych czasach, trochę poznać mentalność, tematy tabu, niepisane zasady społeczne. Być może znaleźć odpowiedzi na niektóre pytania, jakie pojawiają się w Twojej głowie, kiedy słyszysz o tej historii, np. dlaczego nikt dzieciom nie mówił, że są adoptowane? Dlaczego władze nie reagowały? I inne tego typu, które słyszałam od osób poznających historię skradzionych dzieci po raz pierwszy lub szepczących do siebie w czasie premiery tego filmu na Festiwalu WatchDocs w Warszawie. Czy te odpowiedzi będą dla Was zadowalające, tego nie wiem. Ale wydaje mi się, że pomagają lepiej zrozumieć realia życia w Gruzji.

W dokumencie znajdziecie też między innymi kontynuację historii Tamuny Museridze, która odnalazła oboje biologicznych rodziców i dowidziała się, co się stało, że trafiła do nielegalnej adopcji. Podobnie dowiadujemy się więcej o historii Amy i Ano oraz ich biologicznych i adopcyjnych rodzicach. Poznajemy też współpracujące z fundacją Wedzeb organizacje w innych krajach, ponieważ gruzińskie dzieci były również sprzedawane poza Gruzję.

Wszyscy widzieli o tej adopcji, ale nikt nie mówił

Takie zdanie pada w filmie Skradzione dzieci ze strony kuzynki Tamuny Museridze (ze strony rodziców adopcyjnych). Nikt jej nie powiedział – wspomina – ponieważ to jest temat tabu. Dzieciom się po prostu o tym nie mówi. To zdanie z filmu bardzo mnie uderzyło swoją prawdziwością.

Patrząc na Gruzję z perspektywy osoby niegruzińskiego pochodzenia widzę wiele takich tematów, o których Gruzini mówią, że się o nich po prostu nie mówi. Albo że się tego po prostu nie robi i już. Możemy to wartościować z perspektywy innych, „naszych” kultur pochodzenia, jeśli mamy potrzebę. Ja bardzo się staram tego nie robić. Po prostu jest to część sposobu myślenia i zachowania w wielu rodzinach, w wielu społecznościach.

Faktem jest, że Gruzja przez ostatnie dekady się powoli zmienia też pod względem społecznym, stopniowo jest mniej tematów tabu lub o tych tabu zaczyna się powolutku mówić, czasami po cichu, czasami na szerszym forum. Sam fakt, że taki temat i proceder jest obecnie w jakimś stopniu omawiany w przestrzeni publicznej oznacza już jakąś zmianę

Podobnie mama adopcyjna jednej z bliźniaczek wspomina w dokumencie Skradzione dzieci, że dostała informację od znajomej pracującej w szpitalu, że jest dziecko zostawione do adopcji, więc bardzo nie dopytywała o szczegóły. W Gruzji do tej pory można zaobserwować duże znaczenie niepisanych relacji społecznych i powiązań – poczucia, że ci ludzie są nasi, znamy ich lub ktoś nam dobrze znany za nich ręczy. I im ufamy, bo są nazwijmy to „w naszym kręgu”.

Z historii innych rodzin dowiadujemy się, że nawet jak chcieli się dopytywać, to wtedy – te kilka dekad temu – nie dostawali pełni informacji i z różnych względów decydowali się m.in. nie zadawać więcej pytań. Zachęcam do obejrzenia filmu, by poznać szczegóły i ewentualnie samodzielnie wyrobić sobie opinię i nazwać emocje, które wywołują te historie. Ja wiem jedno – bardzo bym nie chciała być kiedykolwiek na miejscu osób, których dotknęło zjawisko nielegalnych adopcji.

Czy tylko w Gruzji dzieci były sprzedawane do adopcji?

Takie pytanie wypowiadane bardziej z obawą i troską słyszałam na polskiej premierze dokumentu Skradzione dzieci na WatchDocs. Widziałam je również, choć często bardziej z przekąsem, w komentarzach w mediach społecznościowych. „Ale przecież w innych krajach też się tak działo”, „Przecież Gruzja nie jest wyjątkowa pod tym względem” – widziałam takie opinie zaraz po polskiej premierze (premiera międzynarodowa dopiero się dzieje jak nagrywam ten odcinek, więc zobaczymy, co nam dadzą social media w innych językach).

W samym filmie Skradzione dzieci, podobnie w innych materiałach, i autorki i same bohaterki podkreślają skalę tego zjawiska zestawiając ją z bardzo małą liczbą ludności w Gruzji. Zgodnie z ich szacunkami, nawet ponad sto tysięcy rodzin i dzieci może być tym dotkniętych, a w Gruzji mieszka obecnie 3,7 mln obywateli. Nawet jeśli przyjąć najwyższą liczbę mieszkańców – trochę ponad 5 milionów w 1979 roku to procent jest nadal bardzo wysoki.

Ostatni tydzień zastanawiałam się nad tymi komentarzami i naszła mnie taka refleksja. To, że w innych krajach dzieją się podobne rzeczy, które według wielu norm społecznych i wielu kodeksów karnych na świeci są nielegalne i niedopuszczalne, nie znaczy, że powinniśmy do tego przywykać i już o tym nie mówić. Wręcz odwrotnie, jeśli słyszymy o takich samych lub częściowo podobnych historiach z prawie wszystkich kontynentów, to moim zdaniem tym bardziej powinniśmy o tym mówić. I pamiętać, że za każdą statystyką 100 tysięcy stoi 100 tysięcy pojedynczych matek, ojców, dzieci, rodzin, które zostały tym dotknięte i których życie zostało na zawsze zmienione.

Dlatego bardzo doceniłam, że dokument Skradzione dzieci dostarczał nie tylko kontekst, fakty i statystyki, ale również prowadził nas historiami realnych postaci. Widzieliśmy świat ich oczami, poznawaliśmy perspektywę osób z ich otoczenia. Po reakcjach osób na sali kinowej, które dowiadywały się o tej historii po raz pierwszy stwierdzam, że autorkom dokumentu udało się z masy zjawiska – statystyki – zrobić bardziej urealniony, ludzki wymiar tej sytuacji.

Jak wspominałam, nie będę opowiadać Wam w dzisiejszym odcinku całej historii – zapraszam do obejrzenia filmu Skradzione dzieci na HBO MAX (dodam, że to nie reklama i cieszę, że powstają też materiały o tych trudnych tematach związanych z Gruzją). Dodam tylko taką lingwistyczną refleksję. Fundacja Tamuny Museridze, która pomaga odnaleźć się wzajemnie biologicznym rodzinom i adoptowanym dzieciom nazywa się wedzeb, co po gruzińsku oznacza szukam.

W dużym uproszczeniu forma ta może pochodzić od znaczenia czasownika szukać/poszukiwać (i znajdować, czyli wiemy, że szukanie się skończy sukcesem) lub szukać (czyli próbować znaleźć, ale nie są wiadome rezultaty albo wiadomo, że się nie udało). Nie wiem, czy taka szersza filozofia towarzyszyła wymyślaniu nazwy, nie wiadomo też po samej formie wedzeb od której formy pochodzi bardziej (ale jest szansa, że od tej, ze znajdę). Dlatego myślę sobie, że ten wątek nazwy daje swego rodzaju dodatkowy wymiar całemu procesowi nie tylko szukających się rodzin, ale odnajdywania się rodzin.

Będziemy obserwować, jak dokument Skradzione dzieci obecnie dostępny na całym świecie i w wielu językach na jednej z najpopularniejszych platform wpłynie na debatę publiczną i na samych Gruzinów w Gruzji i na emigracji. Obserwujemy też inne tematy okołorodzinne, m.in. surogacji czy in-vitro (w tym eksportu tych usług dla rodzin spoza Gruzji) i być może kiedyś zrobimy kolejny taki społeczny materiał w Kaukazomaniakach, jeśli będziecie chcieli o tym posłuchać.

Dziękuję Wam za wysłuchanie odcinka na bardziej społeczny temat niż kilka ostatnich. Dziękuję, że dotrwaliście do końca, zapraszam do oglądania dokumentu i poznawania Kaukazu z różnych stron, tez tych trudniejszych i do zobaczenia w kolejnym odcinku podcastu Kaukazomaniacy lub na naszych kursach językowych w Językach Kaukazu.

I oczywiście jeśli uważacie, że to wartościowy i ciekawy odcinek, poślijcie go znajomym oraz kliknijcie ocenę w aplikacji podcastowej lub na YT można polubić ten odcinek. Wtedy algorytmy wiedzą, że jest ciekawy i jest większe prawdopodobieństwo, że inni też go usłyszą. Dzięki i do usłyszenia!

Posłuchaj innych odcinków podcastu Kaukazomaniacy.